::R1366 : strona :40::
Starożytny i interesujący dokument,
znaleziony w Watykanie, w Rzymie, który ma zawierać w sobie oryginalny Raport Piłata, rzymskiego gubernatora Judei, do cesarza Tyberiusza. Objaśniający powód, który prowadził do rozruchu w Jeruzalem, w łączności ze śmiercią Jezusa z Nazaretu
Publiczność może zawdzięczać energicznej pracy Chrześcijańskiego kaznodziei, nazwiskiem, W. D. Mahan, za zwrócenie uwagi i zdobycie angielskiego tłumaczenia tego interesującego dokumentu. Najpierw o tym dokumencie usłyszał on od niemieckiego studenta, który spędził kilka lat w poszukiwaniu za ciekawymi dokumentami w ogromnej bibliotece watykańskiej w Rzymie. Niemiecki profesor nie uważał owego manuskryptu za dosyć interesujący, aby wziąć jego kopię, ale po upływie wielu lat powiedział o nim powyżej wspomnianemu kaznodziei. Ten ostatni zainteresował się do tego stopnia tym, co słyszał, że napisał do swojego przyjaciela, niemieckiego profesora, który w międzyczasie powrócił z Westfalii, Niemcy, prosząc, aby profesor, który był w zażyłej przyjaźni z Ojcem Freelinhusen – głównym opiekunem biblioteki Watykanu – aby postarał się o przetłumaczenie tego MS na język angielski.
To zostało uskutecznione kosztem siedemdziesięciu dwóch dolarów i czterdziestu czterech centów przez pana Mahan.
Osoby, które postarały się o to tłumaczenie nie są nam znane, ale okoliczności nie każą kwestionować tego faktu. Czy Watykański Manuskrypt jest tym za co uchodzi lub nie, każdy musi rozstrzygnąć sam za siebie. Pewnym jest, że on nie sprzeciwia się, ale zupełnie potwierdza zdania dane nam przez Apostoła w Biblii. Poniżej podajemy
ANGIELSKIE TŁUMACZENIE LISTU, KTÓRY MIAŁ BYĆ NAPISANY PRZEZ PIŁATA
Do Cesarza Tyberjusza
Wspaniałomyślnemu Wszechwładcy, Pozdrowienie: Wydarzenia ostatnich kilku dni w mojej prowincji były takiego charakteru, że uważam za właściwe opisać detalicznie jak one się wydarzyły, bo nie zdziwiłoby mnie wcale, gdyby z biegiem czasu mogły one zmienić przeznaczenie naszego narodu; bo zdaje się ostatnimi czasy, że bogowie przestali być przyjaznymi. Ja jestem niemal gotów powiedzieć: „Przeklęty niech będzie dzień, w którym objąłem władzę po Walerjuszu Gratius’u w zarządzaniu Judeą”.
Po moim przyjeździe do Jerozolimy, gdy objąłem w posiadanie Salę Sądową rozporządziłem, aby przygotowano świetną ucztę, na którą zaprosiłem Tetrarchę Galilei, najwyższego kapłana i jego urzędników. W naznaczonej godzinie goście się nie stawili. To było zniewagą dla mojego dostojeństwa. Kilka dni potem, najwyższy kapłan raczył mię odwiedzić. Jego postępowanie było poważne i zwodnicze. On udawał, że jego religia nie pozwala mu i jego wyznawcom na zasiadanie przy stole z Rzymianami i ucztowanie z nimi. Uważałem to za dostateczne, aby przyjąć jego usprawiedliwienie, lecz od tej chwili byłem przekonany, że zwyciężeni okazali się nieprzyjaciółmi zwycięzców. Wydaje mi się, że ze wszystkich podbitych miast, Jeruzalem jest najtrudniejszym do rządzenia!
Tak burzliwym był lud, że żyłem w chwilowym postrachu powstania. Do stłumienia go, miałem tylko jedną centurię, i garstkę żołnierzy. Zażądałem pomocy od Gubernatora Syrii, który poinformował mnie, że on nie miał nawet dostatecznej liczby wojska do obrony swojej własnej prowincji. Nienasycone pragnienie zdobywania – by rozszerzać nasze państwo poza środki bronienia go – obawiam się, że będzie oznaczać obalenie naszego wspaniałego rządu.
Wśród różnych wieści, jakie dochodzą do moich uszu, jeden fakt zwrócił moją uwagę szczególnie. Młody człowiek, jak twierdzono, ukazał się w Galilei, nauczając z szlachetnym pomazaniem nowego zakonu, w imieniu bogów, którzy go posłali. Na początku rozumiałem, że jego zamiarem było, aby podniecić lud przeciwko Rzymianom, ale wkrótce moje obawy ustały. Jezus z Nazaretu przemawiał raczej jako przyjaciel Rzymian niż Żydów.
Pewnego dnia przechodząc koło miejsca Syloe, gdzie było wielkie zbiegowisko ludu, obserwowałem w pośród grona, młodego człowieka, który opierał się o drzewo i spokojnie przemawiał do rzeszy. Powiedziano mi, że to był Jezus. Tego łatwo mogłem się spodziewać; tak wielka była różnica między nim a tymi, którzy go słuchali. Jego złotego koloru włosy i broda nadawały mu niebiański wygląd. On wyglądał, że był w wieku około trzydziestu lat. Nigdy nie widziałem przyjemniejszej albo pogodniejszej twarzy. Co za kontrast między Nim, a jego słuchaczami z ich czarnymi brodami i ciemną cerą. Nie chcąc mu przeszkadzać moją obecnością, szedłem dalej; ale oznajmiłem mojemu sekretarzowi, aby przyłączył się do grupy i przysłuchał się. Nazwisko mego sekretarza jest Manlius. On jest wnukiem naczelnika spiskowców, którzy rozłożyli się obozem w Etrurji, czyhając na Catiline’go. Manlius był od dawna mieszkańcem Judei i jest dobrze zapoznany z hebrajską mową. On jest mi oddany i godny mojego zaufania. Przy wejściu do Sali Sądowej znalazłem Manliusa, który odniósł się do mnie słowami Jezusa, jakie wypowiedział przy Syloe. Nigdy nie słyszałem w Pettico, ani w dziełach filozofów coś, co by można porównać z maksymami Jezusa.
Jeden z buntujących się Żydów, tak licznych w Jeruzalem, spytał się go, czy się godzi płacić czynsz Cesarzowi; Jezus odpowiedział: „Oddawajcież co jest cesarskiego, cesarzowi, a co jest Bożego, Bogu”. Z powodu mądrości w jego powiedzeniu, udzieliłem tak dużo wolności Nazarejczykowi, bo było w mojej mocy aby go aresztować i wypędzić do Pontu; lecz to byłoby przeciwne sprawiedliwości, którą zawsze odznaczali się Rzymianie. Ten człowiek nie był ani buntowniczym ani podburzającym, przeto rozciągnąłem nad nim ochronę, o której on może nawet nie wiedział. On miał wolność do działania, do mówienia, do zgromadzania i przemawiania do ludu, do wybierania uczni bez przeszkody ze strony władzy Pretorów. Gdyby się to kiedykolwiek stało – niech bogowie kiedyś odwrócą tę wróżbę – gdyby się to kiedykolwiek stało, przyznaję, że religia naszych praojców będzie zastąpiona przez religię Jezusa, to będzie dla tej wspaniałej tolerancji, przez którą Rzym winien będzie przedwczesnego zakończenia jej obrządków, ja zaś, biedny nędznik, byłbym narzędziem tego, co Chrześcijanie nazywają opatrznością, a my przeznaczeniem.
Lecz ta nieograniczona wolność udzielona Jezusowi podrażniła Żydów; nie biednych, ale bogatych i wpływowych. Jest prawdą, że Jezus był srogim dla tych ostatnich, a w mojej opinii to było politycznym powodem, aby nie ograniczać wolności Nazarejczyka. Do „Nauczonych w Piśmie i Faryzeuszy” on mówił, „wy jesteście rodzajem jaszczurczym; wy jesteście podobni pobielanym grobom”. Innym razem zgromił pyszną jałmużnę celnika, powiadając mu, że grosz wdowy był cenniejszy w obliczu Bożym.
Nowe zażalenia codziennie nadchodziły do Sali Sądowej przeciwko znieważaniu Żydów. Było nawet doniesienie, że jakieś nieszczęście spadło na niego – że to nie będzie pierwszy raz, kiedy Jeruzalem kamienowało tych, którzy nazywali się prorokami – jeżeli Pretorium odmówi sprawiedliwości, to apelacja będzie wniesiona do Cesarza.
Mimo to, moje postępowanie było uznane przez Senat i obiecano mi pomoc po ukończeniu wojny z Partanami. Będąc za słabym by stłumić bunt, postanowiłem użyć pewnego środka, który zapowiadał uspokojenie miasta, bez ustąpienia Pretorium do upokarzającego poddaństwa.
Napisałem do Jezusa, żądając widzenia się z nim w Sali Sądowej, i On przyszedł. Ty wiesz, że w moich żyłach płynie krew hiszpańska, zmieszana z rzymską, jako niezdolna do obaw, jakie powstają z dziecinnych wzruszeń. Kiedy Nazarejczyk wszedł, przechadzałem się po pokoju sądowym, i zdawało mi się, że moje nogi zostały przymocowane żelaznymi rękami do marmurowej posadzki, a każdy członek mojego ciała trząsł się jako osądzonego winowajcy, pomimo to Nazarejczyk był spokojny – spokojny jako niewinny. Gdy podszedł ku mnie, stanął i jakby przez danie znaku zdawał się mówić do mnie: „Oto Jestem”. Przez pewien czas wpatrywałem się z podziwianiem i poważaniem tego nadzwyczajnego typu człowieka – typu człowieka nieznanego naszym licznym artystom-malarzom, którzy nadawali kształty i figury wszystkim bogom i bohaterom.
„Jezusie”, rzekłem do niego w ostateczności – a język mój się plątał – „Jezusie z Nazaretu, przez ostatnie trzy lata udzielałem ci zupełnej wolności mowy, i nie żałuję tego. Słowa twoje są mądrością. Nie wiem czyś czytał dzieła Sokratesa, lub Platona, lecz to wiem, że w twoich wykładach jest majestatyczna prostota, która stawia cię daleko ponad tych filozofów. Cesarz jest poinformowany o tym, a Ja, pokorny jego przedstawiciel w tej dzielnicy, raduję się z udzielenia ci tej wolności, której jesteś zupełnie godzien.
Jakkolwiek nie mogę ukryć przed tobą faktu, że twoje wykłady pobudziły przeciwko sobie silnych i zawziętych nieprzyjaciół. Ale nie można się temu dziwić. Sokrates miał swoich nieprzyjaciół i on padł ofiarą ich nienawiści. Przeciwko tobie są podwójnie oburzeni z powodu twoich kazań, a przeciwko mnie z powodu udzielenia ci wolności. Oni nawet posądzają mnie z powodu udzielenia ci wolności. Oni nawet posądzają mnie, że jestem pośrednio sprzymierzony z tobą, w celu pozbawienia Hebrajczyków tej małej cywilnej władzy, jaką im Rzym pozostawił. Moją radą – nie mówię, że rozkazem – jest, abyś był bardziej oględny na przyszłość, i więcej czuły w podniecaniu pychy twoich nieprzyjaciół, ażeby oni nie podburzyli przeciwko tobie głupiego motłochu, a mnie zmusili do zastosowania środków sprawiedliwości”.
Nazarejczyk spokojnie odpowiedział:
„Książę ziemski! Słowa twoje nie pochodzą z prawdziwej mądrości. Rzecz do bystrego strumienia wpośród domu gór. Zatrzymaj się, bo podmyjesz drzewa w dolinie. Na to bystry strumień odpowie, że musi być posłuszny prawom Stworzyciela. Bóg sam wie, dokąd płyną jego strumienie. Zaprawdę, powiadam ci, pierwej niż Róża Saronu zakwitnie, krew Sprawiedliwego będzie przelana”. „Krew twoja nie będzie przelana”, odpowiedziałem ze wzruszeniem, „Ty jesteś cenniejszym w mojej ocenie, z powodu twojej mądrości, niż wszyscy gwałtowni i pyszni Faryzeusze, którzy nadużywają wolności, udzielonej im przez Rzymian, konspirując przeciwko Cesarzowi i przyprawiają naszą wspaniałomyślność w bojaźń. Bezczelni nędznicy, nie wiedzą, że i wilk leśny niekiedy przybiera się w owczą skórę. Będę cię ochraniał przed nimi. Mój Pałac Sprawiedliwości jest otwarty dla ciebie jako schronienie”.
Jezus niedbale poruszył głową, i rzekł z wdziękiem i Boskim uśmiechem, „Gdy przyjdzie czas nie będzie schronienia dla Syna Człowieczego, ani na ziemi, ani pod ziemią. Schronienie dla Sprawiedliwego jest tam”, wskazując ku niebu. „To, co jest napisane w księgach prorockich musi się wypełnić”.
„Młodzieńcze” – odpowiedziałem łagodnie – „zmuszasz mię abym zamienił moją prośbę w rozkaz. Bezpieczeństwo prowincji, która jest powierzona mojej opiece tego wymaga. Musisz zastosować więcej umiarkowania w swoich wykładach. Nie nadużywaj mojego rozporządzenia, o jakiem wiesz. Niech szczęście czuwa nad tobą. Żegnam cię”.
„Książę ziemi”, odpowiedział Jezus – „nie przyszedłem na świat, aby sprowadzić wojnę, ale pokój, miłość i dobroczynność. Urodziłem się tego samego dnia, w którym cesarz August ogłosił pokój Rzymskiemu światu. Prześladowanie nie pochodzi ode mnie. Spodziewam się go od innych, i zastosuję się, aby być posłusznym woli mojego Ojca, który mi wskazał tę drogę. Powstrzymuj, przeto swoją ziemską roztropność. Nie jest to w twojej mocy, by zatrzymać ofiarę u stóp ołtarza pokuty”.
To powiedziawszy, zniknął jak jasny cień poza zasłonami pałacu.
Do Heroda, który wtedy królował w Galilei, nieprzyjaciele Jezusa odnieśli się sami, że wywrą swoją zemstę na Nazarejczyku. Gdyby Herod kierował się swoją własną pobudką, to by wydał rozporządzenie, aby uśmiercić Jezusa natychmiast; lecz, pomimo że szczycił się swoją królewską godnością, to jednak obawiał się popełnienia czynu, który mógłby zmniejszyć jego wpływ w Senacie. Herod przyszedł do mnie pewnego dnia do Pretorium, a kiedy powstał, aby odejść, po pewnej mało znaczącej rozmowie, zapytał się o moją opinię, co, do Nazarejczyka. Odpowiedziałem, że Jezus okazuje się być jednym z wielkich filozofów, jakich wielkie narody niekiedy wydają, że jego doktryny nie były doktrynami świętokradztwa i że zamiarem Rzymu jest, aby pozostawić go w tej wolności mowy, która była usprawiedliwiona przez jego postępowanie. Herod uśmiechnął się zdradziecko i salutując mi z ironicznym szacunkiem, odszedł.
Wielkie święto żydowskie się zbliżało, a zamiarem ich religijnych władców było, aby okazać właściwą świetność, którą zawsze okazywali podczas uroczystości święta Przejścia. Miasto było przepełnione burzliwym tłumem, domagającym się śmierci Nazarejczyka. Moi emisariusze poinformowali mnie, że pieniądze ze skarbnicy świątyni były użyte na przekupienie ludu. Niebezpieczeństwo zbliżało się. Rzymska centuria została znieważona. Napisałem do prefekta Syrii o przysłanie mi sto pieszych żołnierzy i takąż liczbę kawalerzystów. On odmówił. Pozostałem sam z garstką weteranów, wśród buntującego się miasta, za słaby, aby stłumić zaburzenia, a nie mając innego wyjścia, musiałem to tolerować. Zbuntowany motłoch pojmał Jezusa, a nawet przeczuwał, że nie potrzebuje niczego się obawiać ze strony Pretorjan wierząc ze swoimi wodzami, że zamknąłem oczy na ich zbuntowanie się, dlatego zawzięcie krzyczeli: „Ukrzyżuj go! ukrzyżuj go!”
Trzy silne partie sprzysięgły się razem w tym czasie przeciwko Jezusowi. Najpierw, Herodianie i Sadyceusze, których buntownicze postępowanie zdaje się, że pochodziło z dwóch powodów: Pierwsze, oni znienawidzili Nazarejczyka; drugi, było im niewygodnie pod jarzmem Rzymskim. Oni nijak nie mogli mi przebaczyć wejścia do ich świętego miasta ze sztandarami, na których widniała podobizna Cesarza rzymskiego, a chociaż w tym względzie popełniłem nieświadomie fatalny błąd, to jednak świętokradztwo nie wydawało się mniej niegodziwe w ich oczach. Druga uraza także jątrzyła się w ich sercach: proponowałem, aby użyć część pieniędzy ze skarbu Świątyni na pobudowanie budynku dla publicznego użytku, lecz propozycję moją wyszydzili.
Faryzeusze także byli sprzymierzonymi nieprzyjaciółmi Jezusa, ci również nie dbali o nasz rząd. Napełnieni byli gorzkością srogiego strofowania, które Nazarejczyk, przez trzy lata rzucał przeciwko nim, gdziekolwiek szedł. Za słabi i za bojaźliwi by wystąpić do czynu samodzielnie, ochoczo zaniechali sporu z Herodianami i Sadyceuszami. Oprócz tych trzech partii, musiałem walczyć przeciwko niebacznemu i rozwiązłemu pospólstwu, zawsze gotowemu przyłączyć się do buntu, aby skorzystać z nieporządku i zamieszania z tegoż wynikłego.
Jezusa zaciągnięto przed Najwyższego Kapłana i skazano na śmierć. Potem Kajfasz dokonał szyderczego aktu oskarżenia i poddaństwa. On odesłał swojego więźnia do mnie, aby zatwierdzić jego potępienie. Odpowiedziałem mu, że Jezus będąc Galilejczykiem, to sprawa podchodzi pod jurysdykcję Heroda; i rozporządziłem, aby go odesłano do niego. Ten chytry tetrarcha okazał swoje uniżenie, zaprzeczając swojej wyższości nade mną Namiestnikiem Cesarskim, powierzył losy tego człowieka w moje ręce. Wkrótce mój pałac przybrał postać oblężonej cytadeli. Z każdą chwilą zwiększała się liczba buntowników. Jeruzalem było zalane tłumami z gór Nazaretu. Cała Judea zdawało się, że płynie do nabożnego miasta. Swego czasu pojąłem za żonę – panienkę z pośród Gaulów – która rościła pretensje, że widzi przyszłość; ona płacząc i rzucając się do moich nóg, rzekła: „Strzeż się, i nie dotykaj się tego człowieka, bo on jest święty. Ostatniej nocy widziałam Go w widzeniu. On chodził po wodach. Unosił się na skrzydłach wiatrowych. On przemawiał do burzy i do ryb w jeziorze – wszystko było mu posłuszne. Patrz, oto bystry potok krwi płynie z góry Cedron! Statuły Cesarza pełne są brudów Gemonidów. Kolumny Interium walą się, a słońce jest przyodziane żałobą, jak westalka u grobu. O Piłacie, nieszczęście oczekuje cię, jeśli nie usłuchasz próśb swojej żony. Drzyj przed przekleństwem Senatu rzymskiego, drzyj przed władzą Cesarza”.
W tym czasie marmurowe schody uginały się pod ciężarem tłumu. Nazarejczyka przyprowadzono do mnie z powrotem. Udałem się do Sali Sprawiedliwości, otoczony swą strażą, i surowym tonem spytałem się ludu, czego żądali. „Śmierci Nazarejczyka”, – była ich odpowiedź. „Za jaką zbrodnię?” „On bluźnił. On prorokował o zburzeniu świątyni. On zowie się Synem Bożym, Mesjaszem, Królem Żydowskim”. „Rzymska Sprawiedliwość”, rzekłem „nie karze takich przestępstw śmiercią”. „Ukrzyżuj go, ukrzyżuj go!” wrzeszczał zawzięty motłoch. Wykrzykiwanie rozjątrzonego motłochu trzęsło pałacem do fundamentów. Jeden tylko, stojący w pośród wzburzonego tłumu zdawał się być zupełnie spokojnym. Był nim Nazarejczyk.
Po wielu bezowocnych wysiłkach, aby ochronić go od wściekłości jego bezlitościwych prześladowców, przyjąłem środek, który chwilowo zdawał się dla mnie być jedynym, któryby mógł zachować jego życie. Rozkazałem go ubiczować; potem, poprosiłem o miednicę, umyłem swe ręce w obecności rzeszy, przez co oznajmując im moje nieuznanie czynu. Lecz daremnie. To było jego życie, na które ci nikczemnicy czyhali.
Często w naszym społeczeństwie byłem świadkiem gwałtownego zaburzenia tłumów, ale żadne nie mogłoby być porównane z tym, co widziałem w obecnej chwili. Można by prawdziwie powiedzieć, że przy tej okazji wszystkie upiory podziemnej części świata zebrały się w Jeruzalemie. Tłum, zdawało się, że nie chodził, ale się miotał, kręcił i wiercił jak burzliwe fale morskie, od bram Pretorium, aż do góry Syjon, z wyciem, krzykami, wrzaskiem i wykrzykiwaniem, takie, jakiego nawet nigdy nie słyszałem podczas zaburzeń w Panoni, albo w rozruchach na rynku.
Stopniowo dzień się zciemniał jak w mroku zimy, coś podobnego przy śmierci wielkiego cesarza Juliusza, który znów był podobny do …….
Ja, ciągły gubernator zbuntowanej prowincji, opierając się o kolumnę mojego pałacu, rozważałem okropność sceny tych czartów torturujących i ciągnących do egzekucji niewinnego Nazarejczyka. Wszystko wokoło mnie opróżniło się. Jeruzalem wymiotło się z mieszkańców bramą pogrzebową, która prowadzi do Gemonika. Ogarnęła mnie atmosfera pustkowia i smutku. Moja straż przyłączyła się do kawalerii i centurii, by pokazać cień władzy, starając się utrzymać porządek. Pozostałem sam, a moje złamane serce napominało mnie o tym, że to, co się działo w tej chwili, należy raczej do historii bogów niż ludzi. Głośne krzyki były słyszane od strony Golgoty, które przynosiły wiatry, zdające zwiastować konanie, jakiego nigdy nie słyszano przez śmiertelne uszy. Ciemne chmury zawisły nad szczytem Świątyni oraz zatrzymując się nad miastem, pokryły je jakby zasłona. Tak straszne były znaki, jakie widziano, tak na niebie jak i na ziemi, że Dionysius, Areopagita, jak doniesiono miał wyrzec: „Albo Stwórca natury cierpi, albo się wszechświat rozpada”.
Około pierwszej godziny w nocy zarzuciłem na siebie swój płaszcz i udałem się w stronę bramy Golgoty. Ofiara już była złożona. Tłum wracał do domu, jeszcze wzburzony, jest to prawda, ale posępny i ponury, desperacki. To, czego byli świadkami ogarnęło ich przestrachem i zgryzotą. Ujrzałem również moją małą rzymską kohortę przechodzącą smutnie; niosący sztandar zasłonił swego orła na znak strapienia, w tym usłyszałem niektórych z żołnierzy mówiących dziwne słowa, których nie rozumiałem. Niekiedy grupy mężczyzn i kobiet zatrzymywały się, potem spoglądając w stronę Góry Kalwarii, pozostawali nieruchomi, spodziewając się być świadkami jakiegoś nowego zjawiska.
Powróciłem do Pretorium, smutny i zamyślony. Wstępując na schody – których stopnie były jeszcze splamione krwią Nazarejczyka – zauważyłem starszego człowieka w błagalnej postawie i za nim kilka kobiet we łzach. On rzucił się do moich nóg i płakał gorzko. Jest bardzo przykro widzieć starszego człowieka płaczącego. „Ojcze”, rzekłem do niego łagodnie, „któż jesteś i czego żądasz?”
„Ja jestem Józef z Arymatei”, odpowiedział, przyszedłem, aby cię prosić na kolanach, abyś mi pozwolił pogrzebać ciało Jezusa z Nazaretu.”
„Twoja prośba jest wysłuchana”, odpowiedziałem, jednocześnie poleciłem Manliusowi, aby wziął żołnierzy ze sobą do nadzoru, aby nie przeszkadzano pogrzebowi.
Kilka dni potem, grób znaleziono próżny. Jego uczniowie roznieśli to po całym kraju, że Jezus powstał od umarłych, jak przepowiedział.
Ostatni obowiązek, jaki mi pozostał do wykonania to, aby donieść Cesarzowi o tych przygnębiających wydarzeniach. Tak uczyniłem następnej nocy po fatalnej katastrofie, a kiedy dokończyłem ten raport, dzień zaczął świtać. W tej chwili głos trąb, grając hymn Diany, odbił; się o moje uszy. Rzucając mój wzrok w stronę cesarskiej bramy, zobaczyłem gromadę żołnierzy i usłyszałem z odległości inny głos trąb grających Marsz Cesarski.
Była to pomoc, jaką obiecano – dwa tysiące wyborowych żołnierzy, którzy, aby przyspieszyć swoje przybycie, maszerowali przez całą noc. „To było sądzone wyrokiem losu”, zawołałem, załamując ręce, „że wielka nieprawość musiała być dokonana, że w tym celu, aby odwrócić postępek wczorajszy, wojsko przybyło dopiero dziś. Straszne przeznaczenie, jak igrasz ze sprawami śmiertelników!” Lecz to było więcej niż prawdziwe, co Nazarejczyk wisząc w boleściach na krzyżu powiedział: „Wykonało się”.
====================
— 1 lutego 1892 r. —
Zgłoszenie błędu w tekście
Zaznaczony tekst zostanie wysłany do naszych redaktorów: